Koniec wakacji, czyli bolesny powrót do rzeczywistości
Wakacje powoli i nieuchronnie odchodzą w zapomnienie. Natrzaskałam mnóstwo zdjęć, więc tak łatwo nie dadzą o sobie zapomnieć. Spojrzę na nie za jakiś czas, z lekkim rozrzewnieniem. W sumie oprócz „wybranego” urlopu to będzie jedyny dowód, że gdzieś byłam. Opalenizna nie podkręcana wizytami w solarium odejdzie w bladą dal :)
A teraz praca. Nie narzekam. Dobrze, że jest. Jest jednak
rzecz, której nie jestem w stanie pojąć. Otóż będąc w górach o godzinie 6.00
stałam praktycznie na baczność, wyspana, wypoczęta, gotowa do wyjścia na szlak.
Żaden wredny budzik mnie nie budził (chyba jedynie ten wewnętrzny). Natomiast
wstawanie do pracy o wczesnej porze, to masakra. Nie napiszę jak nazywam ten
marudzący budzik :D
Teraz trzeba się mobilizować, by zamiast oglądać zapierające
dech w piersiach widoki, oglądać tabelki w arkuszu kalkulacyjnymi i niemiłą dla
moich oczu facjatę współpracownika obiboka. Co by nie mówić, żeby opublikować
ten czy inny wpis na blogasku to musi być opłacony abonament za internet. I tak
pracować przez pięć w dniu tygodniu… do 67 roku życia (w definicji, bo nie jest
powiedziane, że na tę emeryturę będzie dane komukolwiek przejść).
Wakacje, to co prawda w moich ustach oksymoron, bom
edukacyję przestałam odbierać, ale jednak mile się kojarzy ta letnia przerwa od
nauki. Zatem nie wakacje, a urlop (to takie miłe słowo) upłynął mi nieco
inaczej niż prawdziwej Matce Polce. Niczego nie remontowałam, nie borowałam,
nie malowałam, nie robiłam porządku ni to na strychu ni to w piwnicy (jednego i
drugiego brak to pewnie dlatego ;), ani też nie szykowałam słoików z marmoladą na
wojnę z Rosją. Urlop minął. Przeleciał błyskawicznie. A skoro mowa o
błyskawicach, to ich nie brakowało. Miałam to szczęście, że nie gębiły mnie za
bardzo. Choć potrafią dać człowiekowi motywację do zejścia z grani, na którą
mozolnie się wspinał. Warto się wspinać. Choć jest to niewymierne, a uczucia
jakie towarzyszą nawet małej wyprawie trudne do opisania bez wchodzenia na
teren grafomaństwa i tanich uniesień. Posłużę się mistrzowskim słowem
Kazimierza Przerwy-Tetmajera
Ciche, mistyczne Tatry, owe wieczne głuszezimowych, śnieżnych pustyń, owe zapadliskaniedostępne wśród złomów, gdzie jeden się wciskamrok i gdzie wicher końcem swych skrzydeł uderzaz głuchym jękiem, jak końskie na polu kopyto,uderzające w zbroję martwego rycerza:ty, pustko, w siebie wołasz błędną ludzką duszę...Ty, pustko nieskalana, kędy myśl człowiekaw dumną, zimną samotność wolno się odwleka,jak lew ranny w pieczarę zapadłą i skrytą;ty, pustko nieskalana, gdzie się dusza rzucazmęczona i ponura, by z krwi ochłodzić płuca,oczy myć z kurzu, ręce ogartywać z błota...O Tatry! Jakże drogą jest wasza martwota!ten chram, kędy ofiarę niezmiernemu Boguodprawia wiatr u skały lodowej ołtarza,a tej mszy słucha turni zwieszonych milczącytłum i białego lasu przepastna ciemnotai kędyś uczepiony na szczytowym rogublask wschodzącego słońca, co lody rozżarza,na kształt lampy ofiarnej, u stropu wiszącej...A kiedy się gwiazdami zaświecą przestrzeniewiekuistego nieba i nieprzeniknionezejdzie na ziemię nocy zimowej milczenie:wówczas mi się wydaje, że już lat tysiąceubiegły, że już życie dawno pogrzebionei że jest to dusz ludzkich, dawno nie pamiętnychdusz do szału zuchwałych, do szaleństwa smętnych,uroczysko grobowe, senne i milczące.
Wraca człowiek ze szlaku. Taki zjebany na maksa.
Sponiewierany przez grawitację i matkę naturę, że miast słów szlachetnych o czym
marzy to ściągnąć buty i wymoczyć nogi. Jednak ta włóczęga daje tyle
samozadowolenia. Można nacieszyć oczy widokami, których codziennie się nie
ogląda. Warto mieć bąble, to przecież norma, warto wstać skoro świt, warto iść
przed siebie po błocie i w deszczu. Raz mi nawet góry zwędzono. Kiedy Kasprowy
już mi uległ, w jednym momencie wszystko wokół spowiło mleko. Fajny widok, choć
nic nie widać. Ten stan rzeczy zmusił
mnie do rezygnacji wturlania się na
Świnicę, bo choć sandałek na stopach nie miałam, to rozsądek jednak
podpowiadał, aby sobie odpuścić.
Teraz przytupując w takt góralskich melodii zaczynam działalność kulinarną. Podstawianie jadła pod nos odeszło w niepamięć.
Teraz przytupując w takt góralskich melodii zaczynam działalność kulinarną. Podstawianie jadła pod nos odeszło w niepamięć.