Czekaj, robię szarlotkę
Czekanie. Lubicie to? Niezależnie czy czeka się na coś
miłego czy nie. Są co prawda ludzie, którzy uwielbiają czekać. Tylko czy
czekanie ma jeden wymiar?
Nie cierpię czekać, kiedy się umówię z niesłownymi osobami.
Takich delikwentów w zasadzie eliminuję ze swojej listy znajomych. Jeżeli ktoś
nie szanuje naszego czasu, nie szanuje także nas. I nie ma dla mnie tłumaczenia
„studencki” kwadrans”. Być może mam do tego takie podejście, bo sama mam pewną skazę,
jestem punktualna. Niepunktualność drażni mnie, nie tylko u znajomych.
Miałam umówioną wizytę u lekarza. Tak dziwnie, bo lekarz
przyjmował tylko od 9 do 12. Zmuszona byłam zwolnić się z pracy. Przybiegłam z
jęzorem na wierzchu przed czasem. Szanowna pani doktor jeszcze nie zaszczyciła
swoją obecnością przychodni. Nie byłam pierwsza w kolejce. Osoby zapisane przede
mną wg harmonogramu mogły już brykać sobie po świecie, ale nie… musiały kwitnąć
w zdechłozielonej poczekalni.
Po 15 minutach zapytałam „księżniczkę” w rejestracji czy
pani doktor będzie dzisiaj przyjmować. Odpowiedź była bardzo rzeczowa, jak
przyjdzie to będzie, proszę czekać. Niemal jak u Barei, choć tam rejestratorka
odpowiedziałaby mi „niech się cieszy, że się zapisała”.
Po kolejnych dwóch kwadransach (dla mniej obytych z tarczą
zegarka 30 minut) przybyła! Jednak nie z
zamiarem przyjmowania pacjentów, a z zamiarem pogadania z koleżanką. Wparowałam
więc do gabinetu (i tu mnie przestrzegła oczekująca pacjentka, żebym nie
denerwowała lekarki, bo jeszcze nas nie przyjmie) i zapytałam, czy ma zamiar wziąć
się do pracy. Po moim jakże chamskim przerwaniu konwersacji natychmiast
zostałam przyjęta. Nie powiem, żeby zapałała do mnie sympatią.
Jakie jeszcze czekanie jest emocjonujące?
Czekanie w kolejce w sklepie, w urzędzie czy gdziekolwiek
indziej bywa męczące i frustrujące,
szczególnie jak zależy nam na czasie. Wydaje nam się, że jesteśmy załatwiani w
żółwim tempie, choć nie zawsze tak jest.
Zupełnie inaczej natomiast podchodzę do czekania, kiedy
przygotowuję posiłek. Wówczas moje stanowisko diametralnie się zmienia. Nie
denerwuje mnie zupełnie nic. Czas oczekiwania jest wówczas nawet przyjemny. Bo czy
nie cieszy, jak wyrobimy ciasto na chleb i czekamy, aż podwoi swoją objętość i
podwaja:) Super sprawa, bo wyszło. Albo pieczemy jakieś
mięso i czekamy cierpliwie, a zapach wydobywający się z piekarnika przeświadcza
nas w przekonaniu, że to czekanie zostanie uwieńczone dobrym żarłem.
Czynność bierna – czekanie – może różna. Miłe, ekscytujące,
denerwujące lub irytujące. Czasem warto poczekać… na świeżą szarlotkę ^^
SZARLOTKA
składniki:
- 1 kg jabłek
- sok z cytryny.
- 1/2 szklanki cukry pudru
- 1 łyżeczka cukru waniliowego
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- kostka masła
- 1 jajko
- 3-4 łyżki jogurtu naturalnego (gęstego)
- 2 szklanki mąki kukurydzianej
wykonanie:
Mąkę, cukier, proszek do pieczenia i cukier waniliowy posiekać z masłem. Następnie dodać jajko i jogurt i szybko wyrobić ciasto. Podzielić na pół, zawinąć w folię i włożyć na ok. 20 minut do lodówki. Jabłka obrać, cienko pokroić (najlepiej na szatkownicy). Polać sokiem z cytryny i wymieszać. Wyjąć ciasto z lodówki, jedną część rozwałkować i wyłożyć nim dno blachy do pieczenia (wyłożonej papierem do pieczenia). Nakłuć widelcem i wyłożyć na nie przygotowane jabłka. Rozwałkować drugą część ciasta, pociąć je na paski i ułożyć na jabłkach. Ciasto wstawić do nagrzanego piekarnika do 180 st. C i piec ok 40-45 minut.